„Był sobie pies 2” – recenzja filmu
Malutka Clarity, zwana CJ, jest oczkiem w głowie dziadków i ulubienicą Baileya. Gloria, matka małej, przyzwyczajona do miastowego życia i marząca o karierze artystki, nie spełnia się w roli dobrej rodzicielki, a jej konflikty z teściami się piętrzą. Kiedy więc przy pierwszej lepszej okazji pakuje walizki i wyjeżdża z córką, łamie tym serce dziadkom, uwielbiającym małą wnusię. Niestety, jak wiadomo, nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami. Wkrótce umiera ukochany pies-szef. Zrozpaczony Ethan powierza pupilowi misję – zwierzak, w jakimkolwiek kolejnym psim wcieleniu się znajdzie, ma ponad wszystko chronić ukochaną CJ. W kolejnych scenach filmu pojawia się więc najpierw urocza suczka Molly, która osładza dziewczynce brak matczynej miłości i zainteresowania, jest przypadkowo i na chwilę spotkany na stacji benzynowej mastif Big Dog i kolejno, warczący na wszystkich terier Max, akceptujący tylko tych, których od razu pokocha. Wszystkie czworonogi chronią swoją panią i, mimo upadków, umiejętnie i ostatecznie szczęśliwie splatają jej życiowe nitki. Choć ta droga do szczęścia wyłożona jest bardzo ostrymi kolcami.